CZYTASZ = KOMENTUJESZ
UWAGA ZAMIESZANIE : )
POCHYŁA CZCIONKA = COŚ Z PRZESZŁOŚCI, SMS
Louis:
Obudziłem się zlany zimnym potem, wszystko mnie bolało – czułem się jak połamany. Nic dziwnego, skoro zasnąłem na krześle na korytarzu. Rozmasowałem lekko kark i przeciągnąłem się. Wiadomość o tym, co stało się Dianie… była po prostu straszna dla nas wszystkich. Nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że coś się jej stało, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Po przeciwnej stronie korytarza dostrzegłem rodziców Diany, znałem się z nimi bardzo dobrze. Nawet z daleka widziałem, że są strasznie smutni, zmęczeni i bezradni. Nie zauważyłem żadnego z moich kolegów, więc postanowiłem do nich podejść. Wstałem z krzesła, rozprostowałem w końcu nogi, które tak na marginesie cholernie mnie bolały. Zignorowałem ból i poczłapałem w ich kierunku. Zauważyli mnie dopiero wtedy, gdy stanąłem dokładnie przed nimi. Pani Pierce miała oczy całe we łzach, nie dziwiłem się jej. Chyba każda matka tak by zareagowała, gdyby jej córka została porwana i w dodatku pobita. Wyciągnąłem więc w jej stronę ramiona, od razu zrozumiała o co chodzi, przylgnęła do mnie a ja mocno ją objąłem.
Obudziłem się zlany zimnym potem, wszystko mnie bolało – czułem się jak połamany. Nic dziwnego, skoro zasnąłem na krześle na korytarzu. Rozmasowałem lekko kark i przeciągnąłem się. Wiadomość o tym, co stało się Dianie… była po prostu straszna dla nas wszystkich. Nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że coś się jej stało, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Po przeciwnej stronie korytarza dostrzegłem rodziców Diany, znałem się z nimi bardzo dobrze. Nawet z daleka widziałem, że są strasznie smutni, zmęczeni i bezradni. Nie zauważyłem żadnego z moich kolegów, więc postanowiłem do nich podejść. Wstałem z krzesła, rozprostowałem w końcu nogi, które tak na marginesie cholernie mnie bolały. Zignorowałem ból i poczłapałem w ich kierunku. Zauważyli mnie dopiero wtedy, gdy stanąłem dokładnie przed nimi. Pani Pierce miała oczy całe we łzach, nie dziwiłem się jej. Chyba każda matka tak by zareagowała, gdyby jej córka została porwana i w dodatku pobita. Wyciągnąłem więc w jej stronę ramiona, od razu zrozumiała o co chodzi, przylgnęła do mnie a ja mocno ją objąłem.
- Diana jest silna i poradzi sobie – powiedziałem
stanowczo i pogłaskałem ją ostatni raz po plecach.
- Wiem Louis – westchnęła i odsunęła się ode mnie –
tylko nie mogę zrozumieć dlaczego nam nie powiedziała. Przecież zapewnilibyśmy
jej wszystko to, o co by poprosiła. Byliśmy przy niej zawsze, pamiętasz Lou? –
skinąłem głową, Diana nie mogła sobie wymarzyć lepszych rodziców.
- Na pewno by powiedziała, musiała tylko znaleźć
odpowiednią chwilę – uśmiechnąłem się pocieszająco – czy można z nią
porozmawiać?
- Lekarz był tu pół godziny temu i zabronił, mamy
czekać na pozwolenie – powiedział spokojnie pan Pierce i oparł się o ścianę.
- Nie mają państwo ochoty na kawę? Ja stawiam! –
zaproponowałem z uśmiechem, nawet w takiej sytuacji potrafiłem podnieść morale
wszystkich dookoła.
- Właściwie… z miłą chęcią – pani Pierce chciała
podnieść się z krzesła ale powstrzymałem ją.
- Dowóz też jest w cenie, będę szybko z pyszną kawą i
pączkami – mrugnąłem do nich i odwróciłem się.
- Taki chłopak to skarb – szepnęła do męża pani Pierce
a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
Zszedłem schodami na dół, gdzie mieściła się mała,
przytulna kawiarnia. Zamówiłem trzy kawy z mlekiem, pamiętałem, że rodzice
Diany ją lubią. Kupiłem też pięć pączków, na pewno znajdzie się jakiś głodomór
po drodze. Czekając na kawy usiadłem przy stoliku i zjadłem jednego pączka,
ponieważ zaburczało mi w brzuchu tak, że starsza kobieta przy stoliku obok spojrzała
na mnie, jakby to było jakieś wielkie przestępstwo. No ewentualnie wybuch bomby
atomowej. Zacząłem bawić się telefonem i w końcu na wyświetlaczu mignęło mi
powiadomienie o nowej wiadomości. Przesunąłem palcem po wyświetlaczu, moim
oczom ukazała się roześmiana twarz Harrego, którego miałem na tapecie. Od razu
się uśmiechnąłem, co było zapewne bardzo dziwne dla tej starszej pani. No ale
cóż, wiadomość również była od Harrego. Kiedy ją odczytałem zmartwiłem się nie
na żarty.
„Nie
chcę być dla ciebie kolejną odskocznią. Żegnaj. Harry Styles.”
Po chwili usłyszałem cichy szloch, hm.. mój szloch.
Oczy zaczęły mi łzawić, niekontrolowany potok łez popłynął po moich policzkach,
szyi i w ogóle po całej twarzy – jeśli to w ogóle możliwe. Zerwanie przez sms?
Czy to w ogóle jest zerwanie? Miliony pytań krążyło mi w głowie, wstrząsnął mną
dreszcz, którego również nie mogłem kontrolować. Zakryłem oczy dłońmi, nie
chciałem żeby ktokolwiek zauważył. Jednak starsza kobieta, która wcześniej
zgromiła mnie spojrzeniem za odgłosy wydawane przez mój brzuch, wstała i
podeszła do mnie. Poczułem jej szorstką dłoń na mojej dłoni i później na
twarzy, kiedy ocierała moje łzy.
- Nie wiem o co chodzi, chłopcze – westchnęła a ja
zacisnąłem usta w cienką linię, by znowu się nie rozpłakać – ale nie lubię jak
ludzie w moim towarzystwie są smutni. Kochaneczku, wszystko będzie dobrze, nie
przejmuj się – pogłaskała mnie po ramieniu.
Jakby to wszystko było takie proste jak jej słowa…
Łatwo się mówi, też mógłbym wmówić sobie, że wszystko będzie świetnie, Harry
tego nie wysłał i w ogóle. Ale w tym momencie nie miało to dla mnie żadnego
znaczenia. Liczyło się tylko to, że Harry – mój najukochańszy, najwspanialszy
mężczyzna… Tak po prostu odszedł. Bez żadnego pożegnania, bez wyjaśnienia. Puf!
Odszedł, a ja zostałem sam. Sam jak ten cholerny palec! Nie wiedziałem, że
życie może przynieść w tak krótkim czasie tylu złych rzeczy.
- Łatwo się mówi proszę pani, łatwo – z moich oczu
popłynęły kolejne łzy, więc starłem je szybko wierzchem dłoni – muszę już iść.
Na górze czekają na mnie rodzice mojej najlepszej przyjaciółki, która została
pobita, moje serce jest rozdarte i chyba zostało przy pewnej osobie. A wie pani
co jest w tym wszystkim najlepsze? – zaśmiałem się ironicznie – dalej wszyscy
będą oczekiwali ode mnie pocieszenia. A to ja jestem dzisiaj najbardziej pokrzywdzony.
Życie jest takie niesprawiedliwe! – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej i
wziąłem z lady trzy kawy.
- Nie mów takich rzeczy zbyt pochopnie i co
najważniejsze, kochaniutki – spojrzała na mnie przenikliwymi, doświadczonymi
przez życie oczyma – nie załamuj się i rób swoje.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez zbędnych słów.
W końcu skinąłem jej głową i starałem się nie wylać kaw dla rodziców mojej
przyjaciółki.
****
Zayn:
Kiedy dotarłem z Ericiem do opuszczonego
budynku, w którym według niego przetrzymywana była Diana, napiąłem wszystkie
mięśnie i zacisnąłem dłoń na broni.
- Zayn, tylko nie narażaj się – klepnął
mnie w ramię Eric i cicho wysiedliśmy z samochodu – obejdę z prawej, ty idź na
lewo.
Skinąłem głową, Eric był dobry w planowaniu,
więc chcąc nie chcąc posłuchałem go. Miałem do niego zaufanie, chociaż bardzo
we mnie wrzało. Byłem dosłownie wkurwiony, co ja mówię – bardziej niż
wkurwiony. Nie wiedziałem w jakim stanie zastaniemy Dianę, czy będzie cała i
zdrowa… Na pewno będzie na mnie wkurzona i nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
Dopiero kiedy ją zobaczyłem dotarło do mnie to, że ona mnie znienawidzi. Przeze
mnie znalazła się tutaj, przeze mnie była nękana i śledzona. Ja nie chciałem w
to uwierzyć, zachowałem się, cóż, jak gówniarz! I za żadne skarby nie mogłem
cofnąć tego pierdolonego czasu. Eric był po przeciwnej stronie, widziałem jego
twarz w oknie. Zgromił mnie spojrzeniem, ja nie myślałem wtedy racjonalnie.
Opanowałem się trochę, ale nie trwało to długo – ten skurwysyn uderzył z całej
siły Dianę w brzuch, polała się krew, krzesło się przewróciło a ja? Po prostu
wywaliłem drzwi i rzuciłem się na tego bydlaka, który miał na twarzy cwaniacki
uśmieszek.
- Zabiję cię ty gnoju! – wykrzyczałem i
uderzyłem go mocno, tak, że się zachwiał i wpadł na ścianę, roztrzaskując ją.
- Zayn cholera jasna – za mną wbiegł
Eric, mogłem na niego liczyć i nie myliłem się.
Powalił na podłogę Mike’a, który nie
wiadomo co tu robił! Lucy natomiast stała w miejscu i przyciskała do ust
dłonie. Jednak całą uwagę skupiłem na tym zimnym, bezwzględnym draniu, który
skrzywdził moją Dianę. Nie poznałbym go na ulicy jakby przeszedł obok mnie.
Bardzo się zmienił, na pewno to za sprawą szkoły, do której chodził. Eric
dowiedział się również, że chodził do szkoły wojskowej, był podobno najlepszy.
Ciekawiło mnie jaki mieli tam poziom, skoro taki wieśniak był najlepszy… No ale
mniejsza z tym, zmienił się i to na gorsze. Wolałem go w tamtej wersji, kiedy
był nam podporządkowany i nie wyrażał otwarcie swojego zdania. Byliśmy ponad
nim, zawsze tak było, jest i będzie. Oczywiście jeśli dupek nie skończy w
pierdlu za ciężkie pobicie i uprowadzenie. Wtedy to już ktoś inny się nim
zajmie.
- Jak śmiałeś zrobić coś takiego mojej
dziewczynie, do jasnej cholery?! – krzyknąłem i wymierzyłem mu solidnego
sierpowego, siedziałem na nim okrakiem i okładałem pięściami jego zarozumiałą
mordę.
- Normalnie, ty z pewnością zrobiłbyś
wiele innych, gorszych rzeczy – zadrwił – jesteś przecież nieustraszony,
niezniszczalny Zayn Ninja Malik! Nikt ani nic ci nie zaszkodzi!
- Ty skurwielu – znów uderzenie – to co
zrobiłeś… W dodatku dziewczynie! Gdyby to był facet, to bym się nie wtrącał ale
cholera jasna! Pobiłeś i porwałeś Bogu ducha winną dziewczynę!
- Wiesz co Zayn? Powiem ci coś. Kiedy tylko
wyniosłem się ze szkoły, oczywiście przez was, postanowiłem coś – spojrzał na
mnie unosząc brwi do góry – postanowiłem, że nie spocznę, póki nie dostanę w
swoje ręce ciebie albo kogoś z twoich bliskich. Byłem naprawdę blisko ciebie
Zayn, byłem niewidzialny. Zresztą, ty i banda twoich kutasów z tamtych czasów
widzieliście mnie tylko wtedy, gdy chcieliście się popisać albo zabawić w
prześladowców. Czekałem, mam cierpliwość. Moja siostra nawet zakręciła się
wokół twoich nowych przyjaciół i szybko zdobyła ich zaufanie, nieprawdaż Lucy? –
rzucił ukradkowe spojrzenie w bok, ja również spojrzałem na dziewczynę i to był
błąd.
Poczułem jego pięść na mojej twarzy, przeturlał się i teraz to on siedział na mnie okrakiem. Unieruchomił mnie i kilka razy uderzył mnie w twarz. Usłyszałem kroki, okazało się, że Lucy w końcu oprzytomniała i podeszła do Diany. Nie mogłem tego zobaczyć, bo ten pojebaniec na mnie siedział. Chciałem go zepchnąć ale on najwyraźniej postanowił dokończyć swoją wzruszającą historię…
- Po tym jak Lucy zaczęła się kręcić
koło Diany, Kath i Jess wszystko było już dobre dla mnie. Teraz na imprezie
moja mądra siostrzyczka wcieliła swój malutki plan w życie, wykorzystała
sytuację i tak oto doprowadziła mnie do Diany, która jest osobą, na której zależy
ci najbardziej. Zgadza się? Nie musisz potwierdzać. Miałem ją już na oku od
dawna, pisałem jej słodkie sms’y na dzień dobry, dobranoc i w każdej
niespodziewanej sytuacji. Zastraszyłem ją, tak jak to ty kiedyś robiłeś ze mną,
pamiętasz?
- Dość tego pierdolenia – usłyszałem
krzyk Erica, który wyczołgał się spod ciała Mike’a, którego zapewne
unieruchomił bardzo skutecznie – blondyna dzwoni po karetkę a ty cwelu…
Uderzył go szklaną butelką w tył głowy,
Robin opadł na mnie bezwładny, Eric pomógł mi wstać. Oboje podbiegliśmy do Lucy
i Diany… To był najgorszy widok w moim życiu, próbowałem powiedzieć coś
sensownego, ale niestety. Diana zemdlała, potem była już tylko policja,
pogotowie, szpital i mnóstwo zamieszania.
Teraz siedziałem w kuchni u Erica… Nic nie mówiliśmy,
opatrywaliśmy swoje rany, bo na pogotowiu zajęli się Dianą. Kiedy mnie
wyrzuciła, poczułem się okropnie. Opadły ze mnie resztki jakichkolwiek sił i w
ogóle. Dobrze, że był ze mną przyjaciel, bo w tamtej chwili nie chciałem
przebywać z nikim innym. Wiedziałbym jakby mnie potraktowali. Musiałem im się
ze wszystkiego wytłumaczyć, chociaż pewnie nie będą chcieli mnie słuchać.
- Przestań się mazać w końcu Malik! – szturchnął mnie
w ramię kumpel i podał mi butelkę piwa.
- Czy ty myślisz, że piwo uleczy wszystkie moje rany?
– zapytałem i zmarszczyłem brwi.
- Czyli potrzeba ci czegoś mocniejszego – stwierdził,
podniósł mnie z krzesła, rzucił mi kurtkę i po chwili byliśmy już w drodze do
naszego ulubionego baru.
- Ty to jednak dobrze mnie znasz, bracie – klepnąłem
go w ramię i zaśmiałem się wchodząc do klubu.
Od razu podeszliśmy do baru, zamówiliśmy kilka kolejek a kiedy alkohol zaczął przyjemnie palić moje gardło nadszedł czas na tańce. Diana nauczyła mnie tańczyć i teraz chciałem sprawdzić, czy się do tego nadaje. Skinąłem Ericowi głową, że idę na parkiet. Ten natomiast machnął jedynie ręką bo stawiał drinka jakiejś dziewczynie. Kiedy spojrzałem ostatni raz na jej twarz, rozpoznałem tą dziewczynę ze szkoły… jeju, jak ona się nazywała? Jessica! No cóż, każda potwora znajdzie swojego amatora. Po dziesięciu minutach byłem już trochę wyczerpany tańcem na środku sali i musiałem naładować akumulatory. Wróciłem do baru, gdzie zastałem niespodziewaną sytuację – Eric całujący się z Jess. Zagwizdałem i zaśmiałem się.
- Że ty nigdy nie miałeś laski, stary – nalałem sobie
wódki, lejąc przy okazji po blacie, no ale co z tego – najwyższa pora.
Powinieneś jednak celować w wyższą ligę – powiedziałem szeptem i wybuchnąłem
śmiechem.
- Bardzo śmieszne Malik, ciekawe co powiesz na to –
nie wiedziałem o co mu chodzi, kiedy podniósł rękę i pokazał za mnie odwróciłem
się i stanąłem znów jak wryty.
- Mamy do pogadania stary – głos Liama był bardzo
poważny, aż włoski na karku stanęły mi dęba – nie próbuj nawet uciekać.
Stał w towarzystwie Harrego i Nialla. Cieszyłem się z
tego, że nie ma z nimi Louisa, on na pewno by mnie rozszarpał. Rzuciłem Ericowi
błagające spojrzenie, ale on podniósł tylko ręce do góry w geście poddania,
złapał Jessicę za rękę i straciłem ich z oczu na parkiecie.
- Dupek – westchnąłem, wziąłem kurtkę – załatwmy to z klasą panowie.
****
Diana:
Było tak biało, tak czysto, że aż tym wszystkim
chciało mi się rzygać. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, kiedy rodzice
poszli odpocząć do domu. Poważna rozmowa z nimi dała mi nadzieję na lepsze
życie, proponowali mi nawet przeprowadzkę. Ale musiałam się zmierzyć z
rzeczywistością, musiałam się z nią zmierzyć tutaj. Pożegnać się z Zaynem,
którego też bezpodstawnie oskarżyłam. Mogłam poczekać, nie wychodzić tak szybko
z tej imprezy. Dać mu się wytłumaczyć, ale wolałam sama iść w nocy do domu! W
dodatku wiedząc, że ktoś mnie śledzi, obserwuje. Po tej sytuacji czułam się
jakby to wszystko było moją winą. Całe zamieszanie z Zaynem, przeze mnie wpadł
w kłopoty a nie ja przez niego. On chciał się tylko zmienić a ja chciałam być
jaka? Chciałam być dzielna, niezależna. Odwaga? Dla mnie? Też mi coś, bałam się
cholernych pająków w kącie ściany a co dopiero takiej sytuacji. Żałowałam, że
zrobiłam z siebie straszną idiotkę. Powinnam była zachować trzeźwy rozum dziennikarski.
A może minęłam się z powołaniem? Może powinnam zostać tchórzem i uciekać, kiedy
tylko pojawi się jakiś problem. Jak to się mówi – uciekać tam, gdzie pieprz
rośnie. A pieprz rośnie w? Indiach? Jestem słaba z geografii. Czemu myślę teraz
o pieprzu! Jestem tak beznadziejna, że chyba nie ma gorszej osoby na świecie. Nie
zdążyłam przemyśleć do końca zaistniałej sytuacji, która już minęła. Rozległo
się pukanie do drzwi, po chwili uchyliły się i do środka zajrzał Louis.
Był strasznie blady, miał podpuchnięte oczy i trząsł
się jak osika. Spojrzałam na niego pytająco a ten tylko wzruszył ramionami i
poczłapał w stronę mojego łóżka.
- Jak się czujesz? – zapytał rutynowo, nie
zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- Co się stało LouLou? – odpowiedziałam pytaniem na
pytanie i zbliżyłam się do niego.
- Harry mnie rzucił… przez sms’a – jęknął żałośnie i
znów zalał się łzami.
Tego to już było za wiele, gorzej być nie mogło! Co
się tu do cholery dzieje to ja nie mam pojęcia!
- Kochanie, jest nas dwóch – westchnęłam i przytuliłam
chłopaka do siebie – tylko, że to ja jestem najbardziej beznadziejnie czującą
się osobą na tym świecie.
Louis spojrzał na mnie i otarł łzy z twarzy. Bolało
mnie to, że jest w takim stanie. Mój przyjaciel nie mógł cierpieć. Ta sytuacja
była okropna, w dodatku w takim momencie? Jak Harry mógł tak się zachować,
przecież dobrze wiedział o wszystkim… Nie rozumiałam.
- Pokaż mi tego sms’a i proszę, nie płacz już więcej
bo i ja się rozpłaczę – uśmiechnęłam się lekko – to nie ja jestem tu od
pocieszania Loui!
Wyciągnął leniwie telefon, wzięłam go do ręki i szybko
odnalazłam wiadomość. Na usta cisnęły mi się wszystkie przekleństwa, ale w
miarę szybko zorientowałam się, że coś tu śmierdzi. I tym czymś nie byłam ja
ani Louis.
- Czy jesteś pewny, że to Harry napisał wiadomość? – zapytałam
podejrzliwie, zachowując (o, ironio!) zdrowy rozsądek – przecież nigdy nie
podpisywał się… Musiało się coś stać. Wiesz co Louis?
- Sam nie wiem… - zaczął dukać ale szybko położyłam mu
palec na ustach.
- Jedź do niego teraz, zobacz, czy wszystko jest
dobrze. Zadzwoń do mnie od razu jak dowiesz się, o co tutaj chodzi. Dobrze? –
przytuliłam go ostatni raz.
- Masz rację, jeszcze jest nadzieja – szepnął i już go
nie było.
Opadłam z powrotem na niewygodne już poduszki,
przymknęłam oczy i westchnęłam. Dłonie automatycznie powędrowały na brzuch,
który nie był już wypukły. Przy mocniejszym dotyku bolał mnie, ale dało się to
znieść. Lekarze wychodzili z założenia, że muszę tu zostać przynajmniej
tydzień, muszą zrobić wszystkie konieczne badania i przejść przez szereg
spotkać z panią psycholog. Przecież nie byłam wariatką, prawda?
****
Harry:
Miałem wychodzić do szpitala, kiedy do mieszkania
zapukał Lucas. Zacisnąłem usta w linię i wpuściłem go do środka, bo chciał o
czymś koniecznie porozmawiać. Myjąc kubek niechcący wylałem na siebie wodę,
wkurzony przeprosiłem go i poszedłem szybko zmienić koszulkę. Po moim powrocie
nic się nie zmieniło, dalej siedział w kuchni i pił wodę.
- No więc? – zapytałem zniecierpliwiony.
- Chciałem po prostu z tobą porozmawiać i nadrobić ostatnie
lata, kiedy mnie nie było – zrobił słodkie oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Możesz już iść? – zapytałem znów przez zaciśnięte
zęby, zdenerwował mnie, a ja nie potrafiłem długo panować nad swoimi emocjami.
- Ale skąd te nerwy Haroldzie? – zbliżył się do mnie a
ja szybko odskoczyłem, jakby jego dotyk parzył.
- Nie nazywaj mnie tak – syknąłem i wstałem z krzesła.
Nie przewidziałem jego ruchu, wstał tak nagle, że
zaskoczyłby nawet najbardziej spostrzegawczego człowieka na świecie. Przewrócił
krzesło i przygwoździł mnie do ściany całym ciałem. Poczułem się jak zamknięty
w klatce, nie chciałem tu być i ze wszystkich sił starałem się wydostać spod
jego uścisku.
- Nie bądź dla mnie taki niedostępny, widzę jak na
mnie patrzysz – szepnął blisko moich ust i nim zdążyłem krzyknąć przycisnął je
do moich ust.
To nie był Louis! Błagałem w myślach by to wszystko się
skończyło. Nie chciałem zostać przez niego znów wykorzystany. Po moich
policzkach ciekły łzy, ale on jakby tego nie zauważał. Zawsze miał nade mną
przewagę, ja byłem tylko marnym popychadłem. Z całych sił uderzałem w jego
ramiona, ciągnąłem za włosy i robiłem wszystko, by się odwalił. Jednak chyba
uznał to za zachętę, bo naparł na mnie jeszcze bardziej a mi aż cofnęło się
jedzenie, kiedy poczułem na udzie jego erekcję. Chciałem go znów odepchnąć, ale
był serio silniejszy. Rozkleiłem się całkowicie, waliłem rękami w ścianę i w
jego ciało.
- I kto tu jest odskocznią? – zabrzmiał mi gdzieś z
boku głos Louisa.
Lucas od razu się ode mnie odsunął, jakby właśnie
czekał na chwilę, w której Lou wejdzie do kuchni.
- O co chodzi kochanie, o czym ty mówisz? – zapytałem zachrypniętym
głosem, ledwo panując nad kolejnym wybuchem płaczu.
- Już o nic, zapomnij – szepnął, odwrócił się na
pięcie i wyszedł z mieszkania trzaskając głośno drzwiami.
****
Hej kochani, znów Was przepraszam!
Nie mogłam się wyrobić, zmieniałam ten rozdział tysiąc razy ale w końcu wyszedł.
Jest dużo zamieszania... na koniec.
Jeszcze został ostatni rozdział :)
Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za te wszystkie kłótnie!
Obiecuję, że następne opowiadanie się Wam spodoba xx
Do następnego rozdziału!
Kocham Was !
Ola - @MalikMyLovee ♥