czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział XXV

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 
UWAGA ZAMIESZANIE : )
POCHYŁA CZCIONKA = COŚ Z PRZESZŁOŚCI, SMS

Louis:
Obudziłem się zlany zimnym potem, wszystko mnie bolało – czułem się jak połamany. Nic dziwnego, skoro zasnąłem na krześle na korytarzu. Rozmasowałem lekko kark i przeciągnąłem się. Wiadomość o tym, co stało się Dianie… była po prostu straszna dla nas wszystkich. Nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że coś się jej stało, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Po przeciwnej stronie korytarza dostrzegłem rodziców Diany, znałem się z nimi bardzo dobrze. Nawet z daleka widziałem, że są strasznie smutni, zmęczeni i bezradni. Nie zauważyłem żadnego z moich kolegów, więc postanowiłem do nich podejść. Wstałem z krzesła, rozprostowałem w końcu nogi, które tak na marginesie cholernie mnie bolały. Zignorowałem ból i poczłapałem w ich kierunku. Zauważyli mnie dopiero wtedy, gdy stanąłem dokładnie przed nimi. Pani Pierce miała oczy całe we łzach, nie dziwiłem się jej. Chyba każda matka tak  by zareagowała, gdyby jej córka została porwana i w dodatku pobita. Wyciągnąłem więc w jej stronę ramiona, od razu zrozumiała o co chodzi, przylgnęła do mnie a ja mocno ją objąłem.

- Diana jest silna i poradzi sobie – powiedziałem stanowczo i pogłaskałem ją ostatni raz po plecach.

- Wiem Louis – westchnęła i odsunęła się ode mnie – tylko nie mogę zrozumieć dlaczego nam nie powiedziała. Przecież zapewnilibyśmy jej wszystko to, o co by poprosiła. Byliśmy przy niej zawsze, pamiętasz Lou? – skinąłem głową, Diana nie mogła sobie wymarzyć lepszych rodziców.

- Na pewno by powiedziała, musiała tylko znaleźć odpowiednią chwilę – uśmiechnąłem się pocieszająco – czy można z nią porozmawiać?

- Lekarz był tu pół godziny temu i zabronił, mamy czekać na pozwolenie – powiedział spokojnie pan Pierce i oparł się o ścianę.

- Nie mają państwo ochoty na kawę? Ja stawiam! – zaproponowałem z uśmiechem, nawet w takiej sytuacji potrafiłem podnieść morale wszystkich dookoła.

- Właściwie… z miłą chęcią – pani Pierce chciała podnieść się z krzesła ale powstrzymałem ją.

- Dowóz też jest w cenie, będę szybko z pyszną kawą i pączkami – mrugnąłem do nich i odwróciłem się.

- Taki chłopak to skarb – szepnęła do męża pani Pierce a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

Zszedłem schodami na dół, gdzie mieściła się mała, przytulna kawiarnia. Zamówiłem trzy kawy z mlekiem, pamiętałem, że rodzice Diany ją lubią. Kupiłem też pięć pączków, na pewno znajdzie się jakiś głodomór po drodze. Czekając na kawy usiadłem przy stoliku i zjadłem jednego pączka, ponieważ zaburczało mi w brzuchu tak, że starsza kobieta przy stoliku obok spojrzała na mnie, jakby to było jakieś wielkie przestępstwo. No ewentualnie wybuch bomby atomowej. Zacząłem bawić się telefonem i w końcu na wyświetlaczu mignęło mi powiadomienie o nowej wiadomości. Przesunąłem palcem po wyświetlaczu, moim oczom ukazała się roześmiana twarz Harrego, którego miałem na tapecie. Od razu się uśmiechnąłem, co było zapewne bardzo dziwne dla tej starszej pani. No ale cóż, wiadomość również była od Harrego. Kiedy ją odczytałem zmartwiłem się nie na żarty.

„Nie chcę być dla ciebie kolejną odskocznią. Żegnaj. Harry Styles.”

Po chwili usłyszałem cichy szloch, hm.. mój szloch. Oczy zaczęły mi łzawić, niekontrolowany potok łez popłynął po moich policzkach, szyi i w ogóle po całej twarzy – jeśli to w ogóle możliwe. Zerwanie przez sms? Czy to w ogóle jest zerwanie? Miliony pytań krążyło mi w głowie, wstrząsnął mną dreszcz, którego również nie mogłem kontrolować. Zakryłem oczy dłońmi, nie chciałem żeby ktokolwiek zauważył. Jednak starsza kobieta, która wcześniej zgromiła mnie spojrzeniem za odgłosy wydawane przez mój brzuch, wstała i podeszła do mnie. Poczułem jej szorstką dłoń na mojej dłoni i później na twarzy, kiedy ocierała moje łzy.

- Nie wiem o co chodzi, chłopcze – westchnęła a ja zacisnąłem usta w cienką linię, by znowu się nie rozpłakać – ale nie lubię jak ludzie w moim towarzystwie są smutni. Kochaneczku, wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się – pogłaskała mnie po ramieniu.

Jakby to wszystko było takie proste jak jej słowa… Łatwo się mówi, też mógłbym wmówić sobie, że wszystko będzie świetnie, Harry tego nie wysłał i w ogóle. Ale w tym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że Harry – mój najukochańszy, najwspanialszy mężczyzna… Tak po prostu odszedł. Bez żadnego pożegnania, bez wyjaśnienia. Puf! Odszedł, a ja zostałem sam. Sam jak ten cholerny palec! Nie wiedziałem, że życie może przynieść w tak krótkim czasie tylu złych rzeczy.

- Łatwo się mówi proszę pani, łatwo – z moich oczu popłynęły kolejne łzy, więc starłem je szybko wierzchem dłoni – muszę już iść. Na górze czekają na mnie rodzice mojej najlepszej przyjaciółki, która została pobita, moje serce jest rozdarte i chyba zostało przy pewnej osobie. A wie pani co jest w tym wszystkim najlepsze? – zaśmiałem się ironicznie – dalej wszyscy będą oczekiwali ode mnie pocieszenia. A to ja jestem dzisiaj najbardziej pokrzywdzony. Życie jest takie niesprawiedliwe! – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej i wziąłem z lady trzy kawy.

- Nie mów takich rzeczy zbyt pochopnie i co najważniejsze, kochaniutki – spojrzała na mnie przenikliwymi, doświadczonymi przez życie oczyma – nie załamuj się i rób swoje.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez zbędnych słów. W końcu skinąłem jej głową i starałem się nie wylać kaw dla rodziców mojej przyjaciółki.

****
Zayn:

Kiedy dotarłem z Ericiem do opuszczonego budynku, w którym według niego przetrzymywana była Diana, napiąłem wszystkie mięśnie i zacisnąłem dłoń na broni.

- Zayn, tylko nie narażaj się – klepnął mnie w ramię Eric i cicho wysiedliśmy z samochodu – obejdę z prawej, ty idź na lewo.

Skinąłem głową, Eric był dobry w planowaniu, więc chcąc nie chcąc posłuchałem go. Miałem do niego zaufanie, chociaż bardzo we mnie wrzało. Byłem dosłownie wkurwiony, co ja mówię – bardziej niż wkurwiony. Nie wiedziałem w jakim stanie zastaniemy Dianę, czy będzie cała i zdrowa… Na pewno będzie na mnie wkurzona i nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Dopiero kiedy ją zobaczyłem dotarło do mnie to, że ona mnie znienawidzi. Przeze mnie znalazła się tutaj, przeze mnie była nękana i śledzona. Ja nie chciałem w to uwierzyć, zachowałem się, cóż, jak gówniarz! I za żadne skarby nie mogłem cofnąć tego pierdolonego czasu. Eric był po przeciwnej stronie, widziałem jego twarz w oknie. Zgromił mnie spojrzeniem, ja nie myślałem wtedy racjonalnie. Opanowałem się trochę, ale nie trwało to długo – ten skurwysyn uderzył z całej siły Dianę w brzuch, polała się krew, krzesło się przewróciło a ja? Po prostu wywaliłem drzwi i rzuciłem się na tego bydlaka, który miał na twarzy cwaniacki uśmieszek.

- Zabiję cię ty gnoju! – wykrzyczałem i uderzyłem go mocno, tak, że się zachwiał i wpadł na ścianę, roztrzaskując ją.

- Zayn cholera jasna – za mną wbiegł Eric, mogłem na niego liczyć i nie myliłem się.

Powalił na podłogę Mike’a, który nie wiadomo co tu robił! Lucy natomiast stała w miejscu i przyciskała do ust dłonie. Jednak całą uwagę skupiłem na tym zimnym, bezwzględnym draniu, który skrzywdził moją Dianę. Nie poznałbym go na ulicy jakby przeszedł obok mnie. Bardzo się zmienił, na pewno to za sprawą szkoły, do której chodził. Eric dowiedział się również, że chodził do szkoły wojskowej, był podobno najlepszy. Ciekawiło mnie jaki mieli tam poziom, skoro taki wieśniak był najlepszy… No ale mniejsza z tym, zmienił się i to na gorsze. Wolałem go w tamtej wersji, kiedy był nam podporządkowany i nie wyrażał otwarcie swojego zdania. Byliśmy ponad nim, zawsze tak było, jest i będzie. Oczywiście jeśli dupek nie skończy w pierdlu za ciężkie pobicie i uprowadzenie. Wtedy to już ktoś inny się nim zajmie.

- Jak śmiałeś zrobić coś takiego mojej dziewczynie, do jasnej cholery?! – krzyknąłem i wymierzyłem mu solidnego sierpowego, siedziałem na nim okrakiem i okładałem pięściami jego zarozumiałą mordę.

- Normalnie, ty z pewnością zrobiłbyś wiele innych, gorszych rzeczy – zadrwił – jesteś przecież nieustraszony, niezniszczalny Zayn Ninja Malik! Nikt ani nic ci nie zaszkodzi!

- Ty skurwielu – znów uderzenie – to co zrobiłeś… W dodatku dziewczynie! Gdyby to był facet, to bym się nie wtrącał ale cholera jasna! Pobiłeś i porwałeś Bogu ducha winną dziewczynę!

- Wiesz co Zayn? Powiem ci coś. Kiedy tylko wyniosłem się ze szkoły, oczywiście przez was, postanowiłem coś – spojrzał na mnie unosząc brwi do góry – postanowiłem, że nie spocznę, póki nie dostanę w swoje ręce ciebie albo kogoś z twoich bliskich. Byłem naprawdę blisko ciebie Zayn, byłem niewidzialny. Zresztą, ty i banda twoich kutasów z tamtych czasów widzieliście mnie tylko wtedy, gdy chcieliście się popisać albo zabawić w prześladowców. Czekałem, mam cierpliwość. Moja siostra nawet zakręciła się wokół twoich nowych przyjaciół i szybko zdobyła ich zaufanie, nieprawdaż Lucy? – rzucił ukradkowe spojrzenie w bok, ja również spojrzałem na dziewczynę i to był błąd.

Poczułem jego pięść na mojej twarzy, przeturlał się i teraz to on siedział na mnie okrakiem. Unieruchomił mnie i kilka razy uderzył mnie w twarz. Usłyszałem kroki, okazało się, że Lucy w końcu oprzytomniała i podeszła do Diany. Nie mogłem tego zobaczyć, bo ten pojebaniec na mnie siedział. Chciałem go zepchnąć ale on najwyraźniej postanowił dokończyć swoją wzruszającą historię…

- Po tym jak Lucy zaczęła się kręcić koło Diany, Kath i Jess wszystko było już dobre dla mnie. Teraz na imprezie moja mądra siostrzyczka wcieliła swój malutki plan w życie, wykorzystała sytuację i tak oto doprowadziła mnie do Diany, która jest osobą, na której zależy ci najbardziej. Zgadza się? Nie musisz potwierdzać. Miałem ją już na oku od dawna, pisałem jej słodkie sms’y na dzień dobry, dobranoc i w każdej niespodziewanej sytuacji. Zastraszyłem ją, tak jak to ty kiedyś robiłeś ze mną, pamiętasz?

- Dość tego pierdolenia – usłyszałem krzyk Erica, który wyczołgał się spod ciała Mike’a, którego zapewne unieruchomił bardzo skutecznie – blondyna dzwoni po karetkę a ty cwelu…

Uderzył go szklaną butelką w tył głowy, Robin opadł na mnie bezwładny, Eric pomógł mi wstać. Oboje podbiegliśmy do Lucy i Diany… To był najgorszy widok w moim życiu, próbowałem powiedzieć coś sensownego, ale niestety. Diana zemdlała, potem była już tylko policja, pogotowie, szpital i mnóstwo zamieszania.



Teraz siedziałem w kuchni u Erica… Nic nie mówiliśmy, opatrywaliśmy swoje rany, bo na pogotowiu zajęli się Dianą. Kiedy mnie wyrzuciła, poczułem się okropnie. Opadły ze mnie resztki jakichkolwiek sił i w ogóle. Dobrze, że był ze mną przyjaciel, bo w tamtej chwili nie chciałem przebywać z nikim innym. Wiedziałbym jakby mnie potraktowali. Musiałem im się ze wszystkiego wytłumaczyć, chociaż pewnie nie będą chcieli mnie słuchać.

- Przestań się mazać w końcu Malik! – szturchnął mnie w ramię kumpel i podał mi butelkę piwa.

- Czy ty myślisz, że piwo uleczy wszystkie moje rany? – zapytałem i zmarszczyłem brwi.

- Czyli potrzeba ci czegoś mocniejszego – stwierdził, podniósł mnie z krzesła, rzucił mi kurtkę i po chwili byliśmy już w drodze do naszego ulubionego baru.

- Ty to jednak dobrze mnie znasz, bracie – klepnąłem go w ramię i zaśmiałem się wchodząc do klubu.

Od razu podeszliśmy do baru, zamówiliśmy kilka kolejek a kiedy alkohol zaczął przyjemnie palić moje gardło nadszedł czas na tańce. Diana nauczyła mnie tańczyć i teraz chciałem sprawdzić, czy się do tego nadaje. Skinąłem Ericowi głową, że idę na parkiet. Ten natomiast machnął jedynie ręką bo stawiał drinka jakiejś dziewczynie. Kiedy spojrzałem ostatni raz na jej twarz, rozpoznałem tą dziewczynę ze szkoły… jeju, jak ona się nazywała? Jessica! No cóż, każda potwora znajdzie swojego amatora. Po dziesięciu minutach byłem już trochę wyczerpany tańcem na środku sali i musiałem naładować akumulatory. Wróciłem do baru, gdzie zastałem niespodziewaną sytuację – Eric całujący się z Jess. Zagwizdałem i zaśmiałem się.

- Że ty nigdy nie miałeś laski, stary – nalałem sobie wódki, lejąc przy okazji po blacie, no ale co z tego – najwyższa pora. Powinieneś jednak celować w wyższą ligę – powiedziałem szeptem i wybuchnąłem śmiechem.

- Bardzo śmieszne Malik, ciekawe co powiesz na to – nie wiedziałem o co mu chodzi, kiedy podniósł rękę i pokazał za mnie odwróciłem się i stanąłem znów jak wryty.

- Mamy do pogadania stary – głos Liama był bardzo poważny, aż włoski na karku stanęły mi dęba – nie próbuj nawet uciekać.

Stał w towarzystwie Harrego i Nialla. Cieszyłem się z tego, że nie ma z nimi Louisa, on na pewno by mnie rozszarpał. Rzuciłem Ericowi błagające spojrzenie, ale on podniósł tylko ręce do góry w geście poddania, złapał Jessicę za rękę i straciłem ich z oczu na parkiecie.

- Dupek – westchnąłem, wziąłem kurtkę –  załatwmy to z klasą panowie.

****

Diana:
Było tak biało, tak czysto, że aż tym wszystkim chciało mi się rzygać. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, kiedy rodzice poszli odpocząć do domu. Poważna rozmowa z nimi dała mi nadzieję na lepsze życie, proponowali mi nawet przeprowadzkę. Ale musiałam się zmierzyć z rzeczywistością, musiałam się z nią zmierzyć tutaj. Pożegnać się z Zaynem, którego też bezpodstawnie oskarżyłam. Mogłam poczekać, nie wychodzić tak szybko z tej imprezy. Dać mu się wytłumaczyć, ale wolałam sama iść w nocy do domu! W dodatku wiedząc, że ktoś mnie śledzi, obserwuje. Po tej sytuacji czułam się jakby to wszystko było moją winą. Całe zamieszanie z Zaynem, przeze mnie wpadł w kłopoty a nie ja przez niego. On chciał się tylko zmienić a ja chciałam być jaka? Chciałam być dzielna, niezależna. Odwaga? Dla mnie? Też mi coś, bałam się cholernych pająków w kącie ściany a co dopiero takiej sytuacji. Żałowałam, że zrobiłam z siebie straszną idiotkę. Powinnam była zachować trzeźwy rozum dziennikarski. A może minęłam się z powołaniem? Może powinnam zostać tchórzem i uciekać, kiedy tylko pojawi się jakiś problem. Jak to się mówi – uciekać tam, gdzie pieprz rośnie. A pieprz rośnie w? Indiach? Jestem słaba z geografii. Czemu myślę teraz o pieprzu! Jestem tak beznadziejna, że chyba nie ma gorszej osoby na świecie. Nie zdążyłam przemyśleć do końca zaistniałej sytuacji, która już minęła. Rozległo się pukanie do drzwi, po chwili uchyliły się i do środka zajrzał Louis.

Był strasznie blady, miał podpuchnięte oczy i trząsł się jak osika. Spojrzałam na niego pytająco a ten tylko wzruszył ramionami i poczłapał w stronę mojego łóżka.

- Jak się czujesz? – zapytał rutynowo, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

- Co się stało LouLou? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i zbliżyłam się do niego.

- Harry mnie rzucił… przez sms’a – jęknął żałośnie i znów zalał się łzami.

Tego to już było za wiele, gorzej być nie mogło! Co się tu do cholery dzieje to ja nie mam pojęcia!

- Kochanie, jest nas dwóch – westchnęłam i przytuliłam chłopaka do siebie – tylko, że to ja jestem najbardziej beznadziejnie czującą się osobą na tym świecie.

Louis spojrzał na mnie i otarł łzy z twarzy. Bolało mnie to, że jest w takim stanie. Mój przyjaciel nie mógł cierpieć. Ta sytuacja była okropna, w dodatku w takim momencie? Jak Harry mógł tak się zachować, przecież dobrze wiedział o wszystkim… Nie rozumiałam.

- Pokaż mi tego sms’a i proszę, nie płacz już więcej bo i ja się rozpłaczę – uśmiechnęłam się lekko – to nie ja jestem tu od pocieszania Loui!

Wyciągnął leniwie telefon, wzięłam go do ręki i szybko odnalazłam wiadomość. Na usta cisnęły mi się wszystkie przekleństwa, ale w miarę szybko zorientowałam się, że coś tu śmierdzi. I tym czymś nie byłam ja ani Louis.

- Czy jesteś pewny, że to Harry napisał wiadomość? – zapytałam podejrzliwie, zachowując (o, ironio!) zdrowy rozsądek – przecież nigdy nie podpisywał się… Musiało się coś stać. Wiesz co Louis?

- Sam nie wiem… - zaczął dukać ale szybko położyłam mu palec na ustach.

- Jedź do niego teraz, zobacz, czy wszystko jest dobrze. Zadzwoń do mnie od razu jak dowiesz się, o co tutaj chodzi. Dobrze? – przytuliłam go ostatni raz.

- Masz rację, jeszcze jest nadzieja – szepnął i już go nie było.

Opadłam z powrotem na niewygodne już poduszki, przymknęłam oczy i westchnęłam. Dłonie automatycznie powędrowały na brzuch, który nie był już wypukły. Przy mocniejszym dotyku bolał mnie, ale dało się to znieść. Lekarze wychodzili z założenia, że muszę tu zostać przynajmniej tydzień, muszą zrobić wszystkie konieczne badania i przejść przez szereg spotkać z panią psycholog. Przecież nie byłam wariatką, prawda?

****

Harry:
Miałem wychodzić do szpitala, kiedy do mieszkania zapukał Lucas. Zacisnąłem usta w linię i wpuściłem go do środka, bo chciał o czymś koniecznie porozmawiać. Myjąc kubek niechcący wylałem na siebie wodę, wkurzony przeprosiłem go i poszedłem szybko zmienić koszulkę. Po moim powrocie nic się nie zmieniło, dalej siedział w kuchni i pił wodę.

- No więc? – zapytałem zniecierpliwiony.

- Chciałem po prostu z tobą porozmawiać i nadrobić ostatnie lata, kiedy mnie nie było – zrobił słodkie oczy i uśmiechnął się do mnie.

- Możesz już iść? – zapytałem znów przez zaciśnięte zęby, zdenerwował mnie, a ja nie potrafiłem długo panować nad swoimi emocjami.

- Ale skąd te nerwy Haroldzie? – zbliżył się do mnie a ja szybko odskoczyłem, jakby jego dotyk parzył.

- Nie nazywaj mnie tak – syknąłem i wstałem z krzesła.

Nie przewidziałem jego ruchu, wstał tak nagle, że zaskoczyłby nawet najbardziej spostrzegawczego człowieka na świecie. Przewrócił krzesło i przygwoździł mnie do ściany całym ciałem. Poczułem się jak zamknięty w klatce, nie chciałem tu być i ze wszystkich sił starałem się wydostać spod jego uścisku.

- Nie bądź dla mnie taki niedostępny, widzę jak na mnie patrzysz – szepnął blisko moich ust i nim zdążyłem krzyknąć przycisnął je do moich ust.

To nie był Louis! Błagałem w myślach by to wszystko się skończyło. Nie chciałem zostać przez niego znów wykorzystany. Po moich policzkach ciekły łzy, ale on jakby tego nie zauważał. Zawsze miał nade mną przewagę, ja byłem tylko marnym popychadłem. Z całych sił uderzałem w jego ramiona, ciągnąłem za włosy i robiłem wszystko, by się odwalił. Jednak chyba uznał to za zachętę, bo naparł na mnie jeszcze bardziej a mi aż cofnęło się jedzenie, kiedy poczułem na udzie jego erekcję. Chciałem go znów odepchnąć, ale był serio silniejszy. Rozkleiłem się całkowicie, waliłem rękami w ścianę i w jego ciało.

- I kto tu jest odskocznią? – zabrzmiał mi gdzieś z boku głos Louisa.

Lucas od razu się ode mnie odsunął, jakby właśnie czekał na chwilę, w której Lou wejdzie do kuchni.

- O co chodzi kochanie, o czym ty mówisz? – zapytałem zachrypniętym głosem, ledwo panując nad kolejnym wybuchem płaczu.


- Już o nic, zapomnij – szepnął, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania trzaskając głośno drzwiami. 

****

Hej kochani, znów Was przepraszam! 
Nie mogłam się wyrobić, zmieniałam ten rozdział tysiąc razy ale w końcu wyszedł.
Jest dużo zamieszania... na koniec.
Jeszcze został ostatni rozdział :) 
Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za te wszystkie kłótnie!
Obiecuję, że następne opowiadanie się Wam spodoba xx
Do następnego rozdziału! 
Kocham Was !

Ola - @MalikMyLovee ♥

niedziela, 27 lipca 2014

WAŻNE!

Hej, chciałabym w kilku zdaniach wyjaśnić Wam dlaczego nie pojawia się kolejny rozdział.

Zacznijmy od początku:
Myślałam, że przez wakacje będę miała więcej czasu na pisanie... No ale pojawił się chłopak i prawie każdą wolną chwile spędzam z nim. To powinnyście rozumieć. Oczywiście on mnie wspiera w pisaniu i wie, że pisze. Ale po prostu nie mam jakoś głowy pisać przy nim, chociaż nalega bym to robiła :D


Wyliczyłam sobie, że napiszę jeszcze dwa rozdziały. Będzie ich w sumie 27 i krótkie zakończenie, czyli można policzyć 28. Wiem, że miało być więcej ale wymyśliłam inne zakończenie tej historii.
Przez te 2 rozdziały dużo się podzieje. 
Przygotujcie się na jakieś zamieszanie :)

Postaram się dodać rozdział 25 w tym tygodniu, bardzo się postaram! 

Na pocieszenie powiem Wam... że będę pisać następne opowiadanie. Jego tytuł to: "Would you dance with me?". Jest zainspirowane jednym filmem, ale to już się dowiecie później :) 


Po skończeniu "Only Half a Blue Sky" chcę również podzielić się z Wami moim One Shotem.. nie jest on krótki, podzieliłam go na 3 części i opowiada niezwykle wzruszającą historię, którą zapewne niektóre z Was znają :) Dowiecie się wszystkiego w swoim czasie. 

Proszę Was o cierpliwość, na pewno dodam rozdział w tym tygodniu, zepnę dupę i go w końcu napiszę!

Kocham Was bardzo i dziękuję za wsparcie! 
Ola - @MalikMyLovee

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział XXIV

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NASTĘPNY ROZDZIAŁ PO 23 KOMENTARZACH!
Pochyła czcionka - coś z przeszłości.
NOWE POSTACI W ZAKŁADCE BOHATEROWIE

Zayn:
Siarczyste uderzenie czyjejś dłoni w mój policzek nastąpiło, kiedy odsunąłem się od tej dziewczyny, z którą się całowałem. Nagle w pokoju zrobiło się cicho, z gniewem wpatrywałem się w Louisa, który po prostu strzelił mnie w mordę. Zobaczyłem moich przyjaciół, którzy stali z rękami założonymi na klatkach piersiowych, wpatrywali się we mnie jakbym im zabił matki.

- Czy ty jesteś pojebany czy pojebany Malik? – odezwał się Lou.

- O co ci chodzi stary? – odepchnąłem go od siebie, zachwiał się ale złapał równowagę podtrzymany przez Harrego – to raczej wy jesteście pojebani, nie mogę się już spokojnie pobawić bo już macie o coś pretensje. Tak myślałem, pierdolone geje – prychnąłem, nie wiedziałem co mówić i opuściłem pokój.

Wyszedłem na balkon, wyjąłem paczkę fajek i zapaliłem jednego papierosa. Dym wtargnął przyjemnie do moich płuc, po chwili go wypuściłem. O chuj im chodziło? Nie można przez chwilę o wszystkim zapomnieć i się odprężyć? Cholera, mam 20 lat, za chwilę będę ojcem. Zajebiste życie, co nie? Nigdy nie chciałem mieć dzieci, teraz dopiero dotarło do mnie, jaki to będzie dla mnie ciężar. Musiałem poważnie porozmawiać z Dianą, mógłbym odejść od niej i regularnie płacić jej pewną sumę pieniędzy, które nie były dla mnie problemem. Ale czy byłbym w stanie to zrobić, po tym co razem przeszliśmy? Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos otwierających się drzwi na balkon. Obejrzałem się i zobaczyłem tą dziewczynę… Lucy, z którą się całowałem. Zdradziłem z nią moją Dianę, chyba musiałem to jakoś wyjaśnić.

- Więc…

- Zayn, słuchaj – przerwała mi dziewczyna słodkim głosem – idź szukać Diany i przeproś ją, wyszło głupio… Ja, ja nie powinnam była oddać twojego pocałunku. Nic dla mnie nie znaczył, czuję się winna, skrzywdziłam Dianę a tak naprawdę nie chciałam tego zrobić. Bardzo ją lubię, proszę idź po nią bo zaczynam się martwić – westchnęła i oparła się o barierkę, wydawało mi się, że ściemnia.

- Ale co? Diany tu nie ma? – zmarszczyłem brwi.

- Tak, wyszła widząc jak, sam wiesz co – spuściła wzrok, nerwowo bawiła się swoimi palcami.

- Okej, nie masz za co przepraszać – powiedziałem zgodnie z prawdą – to tylko i wyłącznie moja wina. Chyba pójdę jej poszukać, dzięki – bąknąłem, minąłem ją w drzwiach i wszedłem z powrotem do ciepłego pomieszczenia.

Chciałem już kierować się do wyjścia, kiedy drogę zagrodziła mi wkurwiona Kath.

- Ty podły dupku! Nie myliłam się co do ciebie! Dziecko też zostawisz? – zaczęła mnie obrzucać wyzwiskami, przy okazji okładała mnie pięściami po torsie.



Chwyciłem jej nadgarstki, zaczęła się miotać ale skutecznie ją unieruchomiłem przyciskając do ściany swoim ciałem.

- Posłuchaj mnie, mała – zacząłem, wiedząc, że nie lubi jak się do niej tak mówi – przepraszam, poniosło mnie. Nie wiedziałem co robię, wiesz gdzie jest Diana?

- Jasne, tłumacz się idioto – prychnęła mi w twarz – mam nadzieję, że Diana jest daleko od ciebie i nie popełni więcej błędu i nie wróci do ciebie.

- Pytam serio – wzmocniłem uścisk i przygwoździłem ją do ściany – gdzie jest Diana?

- Uspokój się homofonie! Nie mam pojęcia, gdzie jest Diana, nie mogę się do niej dodzwonić a wyszła pół godziny temu – odepchnęła mnie swoim ciałem i wyswobodziła się z mojego uścisku, bo postanowiłem ją puścić – nie chcę cię więcej widzieć, wynocha z mojego domu – krzyknęła i uderzyła mnie na odchodne w ramię.


- Wal się – szepnąłem, nie usłyszała tego. 


Wziąłem swoją kurtkę i kierowałem się w stronę wyjścia, rozejrzałem się ostatni raz, mój wzrok padł na Louisa i Harrego. Nigdy nie widziałem w ich takim stanie, byli tak jakby w wielkim szoku. Ale teraz nie miałem czasu na wyjaśnienia z nimi, musiałem odnaleźć moją dziewczynę. Poczułem wibracje w swojej kieszeni i wyjąłem telefon. Co do…

Podoba mi się widok związanej Diany.
Powinieneś to wykorzystać w sypialni!
Pozdrowienia, R x

Czyli to, co mówiła mi Diana przed imprezą było cholerną prawdą? Zacisnąłem mocno dłoń na telefonie i szybko opuściłem dom Kath. Chłodne powietrze trochę mnie otrzeźwiło, pospiesznie założyłem na siebie płaszcz, czując lekki chłód na ciele. Obiecałem sobie, że jeśli uda mi się dotrzeć do tych ludzi, którzy są odpowiedzialni za zniknięcie Diany, to nie będę się zastanawiać i zemszczę się. Nie wiedziałem dokąd idę, wpadł mi jednak do głowy pewien pomysł.

- Eric, jesteś mi potrzebny – powiedziałem ostro kiedy odebrał telefon – za pięć minut bądź na Hell Street, to pilne – wyrzuciłem z ust potok słów i rozłączyłem się nie chcąc słyszeć jego sprzeciwu.

Faktycznie, nie minęło chyba pięć minut, a samochód mojego przyjaciela zatrzymał się po drugiej stronie ulicy. Mignął do mnie światłami, podbiegłem i zająłem miejsce pasażera.

- Nie zamierzasz wkręcić mnie na tą domóweczkę? – zapytał z przyklejonym cwaniackim uśmiechem do twarzy – ej, ej a tak w ogóle, to gdzie podziałeś swoją pannę?

- Nie ma czasu na tłumaczenie, znasz człowieka, który jak wysyła wiadomości to zawsze podpisuje się R x? – zapytałem wprost.

Przyjaciel przez chwilę miał zamyślony wyraz twarzy, był bardzo obeznany w świecie przestępczości, miał bardzo dużo kontaktów. Bębniłem swoimi palcami w deskę rozdzielczą samochodu czekając niecierpliwie na jego odpowiedź.

- Coś mi dzwoni… Tylko nie wiem, w którym kościele – zmarszczyłem brwi na ten jego żart, który był nie na miejscu – to musi być na pewno ktoś młody, już kiedyś ktoś mnie o niego pytał.

- Cholera jasna! – wkurzony wyjąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów i chciałem zapalić, ale mój kumpel wyrwał mi ją i zgromił spojrzeniem – o co ci chodzi?

- Nie będziesz palił w Gemmie – skrzywił się i pogłaskał kierownicę wierzchem dłoni.

- Chyba cię pojebało już do reszty, stary – parsknąłem i wziąłem mu papierosy, nie zapaliłem jednak, widząc jak się na mnie patrzy – musimy się natychmiast dowiedzieć kto to, porwał Dianę.

- Trzeba było tak od razu debilu! – wyjął telefon z kieszeni, napisał kilka wiadomości a na jego twarzy  malowało się coraz większe niedowierzanie – no to mamy problem, Ninja.

- To znaczy? Mów, tu chodzi o moją dziewczynę! – krzyknąłem na niego a on wypuścił telefon z dłoni.

- Uspokój się – uderzył mnie lekko w ramię, podniósł telefon i obrócił się do mnie – pamiętasz pewnego, nieśmiałego typa, który trzy lata temu pojawił się u nas w szkole? Nie wiem czy będziesz kojarzyć, był niskim blondynem, nosił wtedy obciachowe okulary i koszule wsadzone w spodnie – spojrzał na mnie a ja skinąłem głową, by mówił dalej – znęcaliśmy się nad nim, pamiętam to jak dziś. Zawsze broniła go siostra, również blondynka. No muszę przyznać, że była z niej fajna laska, ale nie o tym mamy rozmawiać, była za młoda. Jak dobrze pamiętam, kiedyś nas sprzedał u dyrektora, że palimy na terenie szkoły, terroryzujemy uczniów, porysowaliśmy samochód nauczyciela i mieli nas wyrzucić…

- Pamiętam! – od razu wszystko stanęło mi przed oczyma, tamten dzień i wszystkie wydarzenia z nim związane – a my mieliśmy już wtedy niezły przypał w szkole i nie chcieliśmy wylecieć, bo rodzice by nas zabili! Mieliśmy wtedy po 17 lat…

Około 20 razem z Ericiem i kilkoma innymi kumplami spotkaliśmy się z Markiem, który jako jedyny miał prawo jazdy. Zabrał ze sobą jednego kolegę, wsiedliśmy w dwa samochody i pojechaliśmy w stronę domu Robina. Jeden z nas miał po niego iść, padło na Erica. Posłał nam wkurzone spojrzenie, wyszedł z samochodu i po chwili nacisnął dzwonek. W drzwiach ukazał się Robin, mieliśmy otwarte okna, więc wszystko słyszeliśmy.

- Czego tu chcesz? – zapytał chłopak w okularach.

- Ciebie też miło widzieć, Robin. Wiesz, chciałem zapytać czy mam dobrze zadanie, ale zostawiłem zeszyt w samochodzie. Możesz podejść ze mną, przeczytać i sprawdzić? – zapytał tak, jak ustaliliśmy.

- No jasne, ale nie mam dużo czasu – spuścił wzrok – rodzice zaraz przyjadą.

- Nie zajmę ci dużo czasu, chodź – uśmiechnął się, był dobrym aktorem.

Eric szedł przodem, na twarzy miał cwaniacki uśmieszek. Robin niepewnie stąpał za nim. Kiedy znaleźli się na tyle blisko, wysiedliśmy wszyscy z samochodów i stanęliśmy dookoła spanikowanego chłopaka. Chciał uciec, ale któryś z nas go podtrzymał.

- Trzeba było iść na skargę do dyrektora? – zapytałem i stanąłem naprzeciwko niego.

- Ale nie możecie tak robić – zaczął się jąkać i nie wiedział co ma powiedzieć.

- Już lepiej nic nie mów, zapłacisz za to i tak – kiwnąłem głową koledze, który go trzymał a on bez problemu podniósł go i wpakował do bagażnika.

Robin zaczął krzyczeć, miotać się i płakać, był to bardzo śmieszny widok. Zamknąłem bagażnik i pojechaliśmy w stronę lasu. Zaśmiewaliśmy się słysząc piski i błagania chłopaka. Zatrzymaliśmy się w lesie po kilku minutach szybkiej jazdy. Wszyscy jak wcześniej wyszliśmy z samochodów, otworzyliśmy bagażnik i poczuliśmy straszny smród. Odsunęliśmy się i zatkaliśmy sobie nosy. Przyjrzałem się dokładnie chłopakowi, tak jak myślałem – miał całe mokre spodnie.

- Nasz mały Robinek się posikał – zadrwiłem a wszyscy zaczęli się śmiać.

Znów siłą wyciągnęliśmy go z samochodu, rzuciliśmy go na liście. Zaczął znów płakać, błagać nas byśmy nic mu nie robili.

- Spokojnie, lejku – Eric był specjalistą w wymyślaniu różnych pseudonimów, znów wszyscy się śmiali – a teraz – rzucił w jego stronę łopatę – kop.

Wszyscy wstrzymaliśmy oddechy i staraliśmy się nie roześmiać. Chcieliśmy żeby wykopał sobie dół, chcieliśmy go tylko nastraszyć – musiał odwołać swoje zeznania i my musieliśmy być znowu bezkarni.

- Ale.. ppp po co?- jąkał się chłopak, patrzył na nas z niedowierzaniem.

- No a po co się kopie dół w lesie? Na pewno nie po to, żeby zasadzić kwiatki – odparłem i wywróciłem oczyma.

- Poleżysz w nim sobie trochę czasu, dopóki cię ktoś nie znajdzie – zaśmiał się Eric, Robin rozpłakał się, wziął łopatę i zaczął kopać.

- Nie sądziłem, że będzie aż takim debilem żeby to zacząć – szepnąłem w stronę chłopaków, którzy zaśmiewali się po cichu.

Po kilku minutach Robin opadł na ziemię i znów się rozpłakał.

- Co jest? Już nie możesz? – zadrwił Eric i popchnął chłopaka w stronę tego małego dołku.

- Nie, ja … ja odwołam wszystko – krztusił się łzami, nie mógł prawie mówić.

- I na taką odpowiedź liczyliśmy – uśmiechnęliśmy się triumfująco – do twojego domu jest stąd 10 minut na nogach, nie musimy cię podwozić. I jeśli komukolwiek piśniesz o tym słówko… Nie będziemy się z tobą cackać i od razu sprzedamy ci kulkę w łeb, zrozumiałeś? – zapytałem, skinął głową i poklepałem go po ramieniu.

- Dobry wybór stary, widzimy się jutro w szkole – krzyknął na pożegnanie Eric i już odjeżdżaliśmy z piskiem opon.

Eric spojrzał na mnie w zamyśleniu, znów wpisał coś na telefonie i po chwili pokazał mi teraźniejsze zdjęcie Robina.


- No to stary, mamy przejebane – powiedział i odjechał nie pytając mnie o nic.

***

Harry:
Po słowach Zayna… Nie wiedziałem co robić, nie przypuszczałem, że będzie dalej nas obrażać. Ale myliłem się co do niego, wszyscy się myliliśmy – po tym co zrobił na imprezie. Nie mogliśmy tego przeżyć, zwłaszcza, że Diana gdzieś zniknęła i nikt nie miał pojęcia gdzie jest. Siedziałem przybity na podłodze w kuchni, oparty plecami o zimną stal lodówki, w dłoniach ciężyła mi na wpół pełna butelka piwa. Odgarnąłem dłonią swoje niesforne loki, którym zachciało się wpadać mi do oczu. Byłem nieźle zdenerwowany, roztrzęsiony i nie zdolny do poskładania myśli. Przez to, co powiedział Malik – Louis wpadł w szał i chciał go bić, Niall i Liam musieli go trzymać. Ja poczułem się strasznie dziwnie, wręcz jakbym to ja dostał w twarz a nie Zayn. Po chwili usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju, ostatkiem sił podniosłem głowę i zobaczyłem mojego chłopaka.

- Oj Harry, tu jesteś – no chyba widzi – wszędzie cię szukałem. Zaraz idziemy… Piłeś?

- Ee, tylko troszkę – uśmiechnąłem się i poklepałem miejsce obok siebie.

Zrezygnowany Lou osunął się na podłogę obok mnie i wziął ode mnie butelkę alkoholu, pociągnął z niej solidny łyk i przymknął oczy. Wiedziałem, że jest zmęczony i zrezygnowany. Trudno mu się było dziwić, no cóż, dostało się nam. A myśleliśmy, że Zayn już nas zaakceptował. Sięgnąłem do jego dłoni i ścisnąłem ją.

- Nie przejmuj się, przejdzie mu. Może to przez alkohol – powiedziałem, gładząc kciukiem knykcie chłopaka.

- Sam nie wiem, ale nie dość, że całował się z inną to w dodatku tak się zachował – pokręcił z niedowierzaniem głową – od początku coś mi w nim nie pasowało i nie myliłem się.

- Ale wszyscy mu zaufaliśmy, myśleliśmy, że dzięki Dianie się zmieni. Było dobrze, ale widać, on nie umie tak długo wytrzymać – odetchnąłem i oparłem ciężką głowę na ramieniu Louisa.

- Masz rację, niech sobie radzi sam. Dobrze wiesz, że o Dianę martwię się tu bardziej. Nie dość, że jest w ciąży to jeszcze teraz nikt nie może jej znaleźć – mruknąłem, by potwierdzić jego słowa – chociaż tyle dobrze, że Zayn poszedł jej szukać. Jak jej się coś stanie, to obiecuję, że wyrwę mu nogi z dupy.

- Nie bądź już taki waleczny, kochanie – uśmiechnąłem się lekko, dalej nie otwierałem oczu, poczułem, że Lou głaszcze mnie po głowie.

- Przyznaj, że to uderzenie Malika to było coś! – zaśmiał się a ja mu zawtórowałem – już wszyscy się rozeszli, chodźmy już – wstał bez problemu ale ja się zachwiałem, więc musiał mnie podtrzymać.

- Dziękuję mój wybawicielu – uśmiechnąłem się do niego słodko i objąłem go dłońmi za szyję -  musisz mnie odprowadzić do domu – zatrzepotałem rzęsami (TAK BARDZO HETERO SORKI XD), Lou objął mnie i skierowaliśmy się do wyjścia.

Ubraliśmy się, poinformowaliśmy Kath, że wychodzimy. Znaczy Louis to zrobił, bo ja stałem oparty o ścianę w korytarzu i zasypiałem. Kiedy pojawił się obok mnie mój chłopak od razu się rozbudziłem. Uśmiechnąłem się do niego, pewnie wyglądałem jak jakieś dziecko, które cieszy się bez powodu – no ale nic na to nie mogłem poradzić, że zawsze, kiedy on był obok mnie, byłem szczęśliwy.

- Chodź skarbie – szepnął, otworzył drzwi i wyszliśmy przed dom.

Do mojego mieszkania nie było daleko, znajdowało się dosłownie parę przecznic dalej. Ścisnąłem dłoń Louisa i rozkoszowałem się czasem spędzonym z nim. Alkohol mnie zmienił, zrobiłem się bardziej śmiały i chętny do działania – z moim chłopakiem najbardziej.

- Zostaniesz u mnie? – zapytałem po chwili milczenia i kątem oka zerknąłem na Louisa.

- Hmm, w sumie mógłbym – uśmiechnął się, takiej odpowiedzi oczekiwałem.

Zwłaszcza, że w domu nie będzie na noc nikogo. Szliśmy w stronę mieszkania, rozmawialiśmy o różnych pierdołach – nie chcieliśmy wracać do tematu Zayna. Louis nawet nie zauważył, że przyspieszyłem kroku, dzielnie dorównywał mi go, chociaż jego nogi nie były tak długie jak moje. Po niecałych dziesięciu minutach staliśmy już pod drzwiami mieszkania. Usiłowałem drżącymi dłońmi wyjąć klucz z kieszeni mojego płaszcza, ale jakoś nie mogłem na nie trafić. Rozłożyłem bezradnie ręce i zrobiłem smutną minkę patrząc przy tym na Louisa.

- Jak dziecko – zaśmiał się cicho, musnął moje wargi i od razu wyjął klucz z kieszeni – wchodź – otworzył mi drzwi, zamknął je na klucz, kiedy weszliśmy.

Potknąłem się o jakieś buty, zakląłem i wywaliłem się w korytarzu. Syknąłem z bólu ale po chwili zaśmiałem się cicho. Zdołałem zsunąć płaszcz z ramion i to by było na tyle, potem zorientowałem się, że Lou pozbył się moich butów. Podniosłem głowę i zobaczyłem go, jak stoi nade mną z wyciągniętymi dłońmi. Bez zastanowienia pozwoliłem mu się podnieść, podając mu swoje dłonie. Wylądowałem w jego ramionach, na chwilę popatrzyłem w jego cudowne oczy i musnąłem ustami jego usta. LouLou się uśmiechnął, nawet będąc pijanym wiedziałem, kiedy to robi. Już po chwili poczułem, jak oddaje z namiętnością mój pocałunek, jego palce znalazły się w moich włosach. Tylko jemu pozwalałem dotykać moich loków, zacząłem odczuwać wszystko bardziej intensywnie.

Louis przygwoździł mnie do ściany swoim ciałem, nie wiem, czy dało się go pragnąć bardziej? Nie wiem, może – ja jestem do wszystkiego zdolny. Błądziłem dłońmi po jego plecach, później przeniosłem je na jego klatkę piersiową i zacząłem wolno rozpinać guziki w jego koszuli. On jest cholernie gorący! Przez cały czas Louis całował mnie, obsypywał moją twarz, szyję pocałunkami. Wsunął też dłonie pod moją koszulkę, a dotyk jego chłodnych dłoni przyprawił mnie o gęsią skórkę.

- Pragnę cię Harry – usłyszałem jego głos tuż przy swoim uchu, potem było lekkie muśnięcie ustami, aż w końcu przygryzł lekko płatek mojego ucha.

Syknąłem i popchnąłem go szybko w stronę mojej sypialni. Oczywiście nie obyło się bez obijania o meble i ściany, nie mogłem utrzymać dłużej równowagi, usiadłem na łóżku i pociągnąłem Louisa na siebie. Usiadł okrakiem na moich kolanach i znów namiętnie mnie pocałował. Wtargnął językiem do moich ust, pieścił nim moje podniebienie i język. Jego rozpięta już koszula zsunęła się z moją pomocą po ramionach i opadła na podłogę, odsłaniając pokrytą tatuażami klatkę piersiową. Przyjrzałem mu się i przygryzłem wargę.

- Jesteś chodzącą perfekcją LouLou, wiesz? – zapytałem go, nie pozwoliłem mu odpowiedzieć bo już go na powrót całowałem.

Usłyszałem jego cichy śmiech, kilka jęków – kiedy ściskałem palcami jego wrażliwy lewy sutek. Przewrócił mnie i teraz to ja byłem nad nim, całowałem go z jeszcze większą pasją i pożądaniem. Pocałunkami wyznaczałem sobie ścieżkę od jego ust, przez szyję, tors, brzuch. Spojrzałem na niego i zacząłem rozpinać jego spodnie, które tak jak moja koszulka i jego koszula znalazły się na podłodze. Widząc wybrzuszenie w jego bokserkach oblizałem usta, ciągle na niego patrząc. Kiedy to zobaczył rozszerzył szerzej oczy, a z ust wyrwał mu się cichy jęk. To jak reagował na moje miny było niczym w porównaniu do tego, jak reagował na moje pieszczoty. Zaśmiałem się cicho i znów nachyliłem się by go pocałować. Wsunąłem dłoń w jego bokserki i przejechałem po całej długości jego męskości. Jego seksowne westchnięcie rozpaliło mnie jeszcze bardziej. Niestety nie mogłem kontynuować dalszej przyjemności, zadzwonił bowiem telefon Louisa. 


Oboje zmarszczyliśmy brwi, spojrzałem na zegarek – była 3 nad ranem! Kto śmie o takiej godzinie przerywać nasze pieszczoty! Jeśli się dowiem – to zabiję. Louis wyszedł spode mnie i chwycił telefon.

- Czego chcesz Malik? – no to teraz oboje mieliśmy powód, żeby gościa zabić! – Ale czy to pewne? – zapytał i wstrzymał oddech.

Słuchał długo co mówi do niego Zayn, jednak nic z tego nie słyszałem. Nie zapowiadało się dobrze, czekałem na wyjaśnienia od Louisa. Nawet w nikłym świetle lampki nocnej zauważyłem, że Lou zbladł. Przełknął głośno ślinę.

- Rozumiem, za chwilę postaramy się tam zjawić – powiedział i rozłączył się.

- Co się stało? – zapytałem niemal automatycznie, wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego.

- Diana jest w szpitalu, poroniła – odparł, a ja zakrztusiłem się własną śliną.

***

Następnego dnia, dzień po imprezie u Kath.


Diana:

Słabe przebłyski z poprzedniej nocy… Pamiętałam tylko, że przebudziłam się na chwilę w ciemnej i zimnej piwnicy. Byłam przywiązana do krzesła, nadgarstki strasznie mnie piekły, obstawiałam, że są całe pokrwawione i otarte. Poza tym, piekielny ból brzucha nie opuścił mnie nawet na moment. Nagle doszło do mnie wszystko, co się stało… Impreza, Zayn całujący się z Lucy, mój płacz, wybiegłam z domu i kierowałam się do siebie. Później ten podejrzany facet, uderzenie i ciemność.

Siedziałam na tym cholernym krześle i starałam się nie dawać nikomu znaku życia. Wolałam, żeby ci ludzie, którzy to ze mną zrobili, podejrzewali, że jestem nadal nieprzytomna. Siedziałam więc cicho, by usłyszeć głosy ludzi. Wytężyłam słuch i prawie od razu doszły do mnie fragmenty rozmowy. Słyszałam dwa męskie głosy i jeden kobiecy – co bardzo mnie zdziwiło. Nigdy bym nie podejrzewała, że kobieta jest zdolna do takich czynów.

- I co teraz będzie? Przecież prędzej czy później Ninja ją znajdzie i my będziemy mieć lipę – kobiecy głos, który już gdzieś słyszałam.

- Ja mam tylko na celu rozwalenie tej ich wspaniałej paczki. On nie zrobił mi krzywdy, więc ja też chcę go tylko postraszyć tak jak on mnie kiedyś – odparł młodszy, męski głos.

- Jakby co to ja umywam ręce – znów dziewczyna.

- Jak to? Przecież ty również chciałaś zemsty, tak bardzo podobał ci się Zayn, że chciałaś go odbić Dianie – no tego już było za wiele, wyglądało na to, że znam tą laskę.

- Daj spokój, dopięłam swego, pocałowałam go i skłóciłam ich ze sobą.

- Ty szmato – wymsknęło mi się, ale było już za późno, słów nie da się cofnąć.

- Co powiedziałaś? – cholera, głos był coraz bliżej – widać, nasza księżniczka się obudziła! Witamy wśród żywych – zaśmiał się niebezpiecznie blisko mojego ucha.

- Po jaką cholerę… - nie zdążyłam dokończyć bo znów poczułam solidne uderzenie w brzuch, krzesło, na którym siedziałam przewróciło się i znów zapadła cholerna ciemność.

Zamrugałam, zobaczyłam tylko biel. Że co? Jakim cudem znalazłam się w szpitalu? Odetchnęłam – nie myliłam się. Zapach szpitala znałam doskonale, ponieważ co jakiś czas musiałam jeździć z Dorothy i Miley na badania. Chciałam usiąść ale kabelki mi na to nie pozwalały. Było ze mną aż tak źle, że przypięli mnie do aparatury?

- Dzień dobry, w końcu jest pani z nami – usłyszałam ciepły głos kobiety, która stała nieopodal mojego szpitalnego łóżka, które tak na marginesie było cholernie niewygodne – czy wszystko dobrze?

- Tak, tylko strasznie boli mnie… - przesunęłam dłonią po swoim brzuchu i byłam w wielkim szoku, spojrzałam z przestrachem na kobietę ubraną w biały kitel – czy… czy z dzieckiem wszystko dobrze?

- Niestety – zacisnęła usta w wąską linię – kiedy panią tu przywieźli, było za późno. Bardzo mi przykro – spuściła wzrok.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jak to? Wszystko przez niego, przez cholernego Zayna.

- A jak się tu znalazłam? – zdołałam wydukać, zdziwiłam się bo mój głos był zachrypnięty.

- Przywiózł panią chłopak, właśnie śpi na fotelu – wskazała gestem dłoni w drugą stronę a ja ostrożnie przekręciłam głowę, dalej byłam wyczerpana.

Kiedy zobaczyłam Zayna wzdrygnęłam się. Nie wiedziałam co on tu robi, przecież… Nie, zdecydowanie nie chciałam go oglądać.

- Czy może pani go stąd wyprowadzić? – zapytałam a po moich policzkach mimowolnie popłynęły łzy.

- Oczywiście – zatroskana pielęgniarka podeszła do niego i szturchnęła go w ramię, zakryłam twarz dłońmi – proszę stąd wyjść, musimy przebadać pana dziewczynę.

- Nie jestem już jego dziewczyną! Nienawidzę go! – krzyknęłam, Zayn poderwał się i zdezorientowany patrzył to na mnie, to na siostrę.

- Ale Diana, co ty mówisz? – zapytał mnie po chwili, nie mogłam już dłużej walczyć ze łzami i odwróciłam się do niego tyłem.

- Odejdź, nie chcę cię już więcej widzieć – powiedziałam ostatni raz, słyszałam jeszcze jak Zayn protestuje ale byłam tak słaba, że znów zapadłam w sen.


Albo zemdlałam? Sama nie wiem.

*****

Znów przepraszam za zwłokę ;)
Jednak wszystko już zdążyłam ogarnąć i macie następny - trochę dramatu się nam tu wkradło.
Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie, ale nie zawsze musi być tak słodko.

Liczę na komentarze, bo coś ostatnio nie mam dla kogo pisać... 
A wiecie jak bardzo motywują mnie Wasze komentarze i wszystkie opinie ;)
Pozdrawiam i życzę miłych, wspaniałych i szalonych wakacji ! 
Miłego <3 

Ola - @MalikMyLovee