czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział XXV

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 
UWAGA ZAMIESZANIE : )
POCHYŁA CZCIONKA = COŚ Z PRZESZŁOŚCI, SMS

Louis:
Obudziłem się zlany zimnym potem, wszystko mnie bolało – czułem się jak połamany. Nic dziwnego, skoro zasnąłem na krześle na korytarzu. Rozmasowałem lekko kark i przeciągnąłem się. Wiadomość o tym, co stało się Dianie… była po prostu straszna dla nas wszystkich. Nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że coś się jej stało, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Po przeciwnej stronie korytarza dostrzegłem rodziców Diany, znałem się z nimi bardzo dobrze. Nawet z daleka widziałem, że są strasznie smutni, zmęczeni i bezradni. Nie zauważyłem żadnego z moich kolegów, więc postanowiłem do nich podejść. Wstałem z krzesła, rozprostowałem w końcu nogi, które tak na marginesie cholernie mnie bolały. Zignorowałem ból i poczłapałem w ich kierunku. Zauważyli mnie dopiero wtedy, gdy stanąłem dokładnie przed nimi. Pani Pierce miała oczy całe we łzach, nie dziwiłem się jej. Chyba każda matka tak  by zareagowała, gdyby jej córka została porwana i w dodatku pobita. Wyciągnąłem więc w jej stronę ramiona, od razu zrozumiała o co chodzi, przylgnęła do mnie a ja mocno ją objąłem.

- Diana jest silna i poradzi sobie – powiedziałem stanowczo i pogłaskałem ją ostatni raz po plecach.

- Wiem Louis – westchnęła i odsunęła się ode mnie – tylko nie mogę zrozumieć dlaczego nam nie powiedziała. Przecież zapewnilibyśmy jej wszystko to, o co by poprosiła. Byliśmy przy niej zawsze, pamiętasz Lou? – skinąłem głową, Diana nie mogła sobie wymarzyć lepszych rodziców.

- Na pewno by powiedziała, musiała tylko znaleźć odpowiednią chwilę – uśmiechnąłem się pocieszająco – czy można z nią porozmawiać?

- Lekarz był tu pół godziny temu i zabronił, mamy czekać na pozwolenie – powiedział spokojnie pan Pierce i oparł się o ścianę.

- Nie mają państwo ochoty na kawę? Ja stawiam! – zaproponowałem z uśmiechem, nawet w takiej sytuacji potrafiłem podnieść morale wszystkich dookoła.

- Właściwie… z miłą chęcią – pani Pierce chciała podnieść się z krzesła ale powstrzymałem ją.

- Dowóz też jest w cenie, będę szybko z pyszną kawą i pączkami – mrugnąłem do nich i odwróciłem się.

- Taki chłopak to skarb – szepnęła do męża pani Pierce a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

Zszedłem schodami na dół, gdzie mieściła się mała, przytulna kawiarnia. Zamówiłem trzy kawy z mlekiem, pamiętałem, że rodzice Diany ją lubią. Kupiłem też pięć pączków, na pewno znajdzie się jakiś głodomór po drodze. Czekając na kawy usiadłem przy stoliku i zjadłem jednego pączka, ponieważ zaburczało mi w brzuchu tak, że starsza kobieta przy stoliku obok spojrzała na mnie, jakby to było jakieś wielkie przestępstwo. No ewentualnie wybuch bomby atomowej. Zacząłem bawić się telefonem i w końcu na wyświetlaczu mignęło mi powiadomienie o nowej wiadomości. Przesunąłem palcem po wyświetlaczu, moim oczom ukazała się roześmiana twarz Harrego, którego miałem na tapecie. Od razu się uśmiechnąłem, co było zapewne bardzo dziwne dla tej starszej pani. No ale cóż, wiadomość również była od Harrego. Kiedy ją odczytałem zmartwiłem się nie na żarty.

„Nie chcę być dla ciebie kolejną odskocznią. Żegnaj. Harry Styles.”

Po chwili usłyszałem cichy szloch, hm.. mój szloch. Oczy zaczęły mi łzawić, niekontrolowany potok łez popłynął po moich policzkach, szyi i w ogóle po całej twarzy – jeśli to w ogóle możliwe. Zerwanie przez sms? Czy to w ogóle jest zerwanie? Miliony pytań krążyło mi w głowie, wstrząsnął mną dreszcz, którego również nie mogłem kontrolować. Zakryłem oczy dłońmi, nie chciałem żeby ktokolwiek zauważył. Jednak starsza kobieta, która wcześniej zgromiła mnie spojrzeniem za odgłosy wydawane przez mój brzuch, wstała i podeszła do mnie. Poczułem jej szorstką dłoń na mojej dłoni i później na twarzy, kiedy ocierała moje łzy.

- Nie wiem o co chodzi, chłopcze – westchnęła a ja zacisnąłem usta w cienką linię, by znowu się nie rozpłakać – ale nie lubię jak ludzie w moim towarzystwie są smutni. Kochaneczku, wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się – pogłaskała mnie po ramieniu.

Jakby to wszystko było takie proste jak jej słowa… Łatwo się mówi, też mógłbym wmówić sobie, że wszystko będzie świetnie, Harry tego nie wysłał i w ogóle. Ale w tym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że Harry – mój najukochańszy, najwspanialszy mężczyzna… Tak po prostu odszedł. Bez żadnego pożegnania, bez wyjaśnienia. Puf! Odszedł, a ja zostałem sam. Sam jak ten cholerny palec! Nie wiedziałem, że życie może przynieść w tak krótkim czasie tylu złych rzeczy.

- Łatwo się mówi proszę pani, łatwo – z moich oczu popłynęły kolejne łzy, więc starłem je szybko wierzchem dłoni – muszę już iść. Na górze czekają na mnie rodzice mojej najlepszej przyjaciółki, która została pobita, moje serce jest rozdarte i chyba zostało przy pewnej osobie. A wie pani co jest w tym wszystkim najlepsze? – zaśmiałem się ironicznie – dalej wszyscy będą oczekiwali ode mnie pocieszenia. A to ja jestem dzisiaj najbardziej pokrzywdzony. Życie jest takie niesprawiedliwe! – mruknąłem bardziej do siebie niż do niej i wziąłem z lady trzy kawy.

- Nie mów takich rzeczy zbyt pochopnie i co najważniejsze, kochaniutki – spojrzała na mnie przenikliwymi, doświadczonymi przez życie oczyma – nie załamuj się i rób swoje.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez zbędnych słów. W końcu skinąłem jej głową i starałem się nie wylać kaw dla rodziców mojej przyjaciółki.

****
Zayn:

Kiedy dotarłem z Ericiem do opuszczonego budynku, w którym według niego przetrzymywana była Diana, napiąłem wszystkie mięśnie i zacisnąłem dłoń na broni.

- Zayn, tylko nie narażaj się – klepnął mnie w ramię Eric i cicho wysiedliśmy z samochodu – obejdę z prawej, ty idź na lewo.

Skinąłem głową, Eric był dobry w planowaniu, więc chcąc nie chcąc posłuchałem go. Miałem do niego zaufanie, chociaż bardzo we mnie wrzało. Byłem dosłownie wkurwiony, co ja mówię – bardziej niż wkurwiony. Nie wiedziałem w jakim stanie zastaniemy Dianę, czy będzie cała i zdrowa… Na pewno będzie na mnie wkurzona i nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Dopiero kiedy ją zobaczyłem dotarło do mnie to, że ona mnie znienawidzi. Przeze mnie znalazła się tutaj, przeze mnie była nękana i śledzona. Ja nie chciałem w to uwierzyć, zachowałem się, cóż, jak gówniarz! I za żadne skarby nie mogłem cofnąć tego pierdolonego czasu. Eric był po przeciwnej stronie, widziałem jego twarz w oknie. Zgromił mnie spojrzeniem, ja nie myślałem wtedy racjonalnie. Opanowałem się trochę, ale nie trwało to długo – ten skurwysyn uderzył z całej siły Dianę w brzuch, polała się krew, krzesło się przewróciło a ja? Po prostu wywaliłem drzwi i rzuciłem się na tego bydlaka, który miał na twarzy cwaniacki uśmieszek.

- Zabiję cię ty gnoju! – wykrzyczałem i uderzyłem go mocno, tak, że się zachwiał i wpadł na ścianę, roztrzaskując ją.

- Zayn cholera jasna – za mną wbiegł Eric, mogłem na niego liczyć i nie myliłem się.

Powalił na podłogę Mike’a, który nie wiadomo co tu robił! Lucy natomiast stała w miejscu i przyciskała do ust dłonie. Jednak całą uwagę skupiłem na tym zimnym, bezwzględnym draniu, który skrzywdził moją Dianę. Nie poznałbym go na ulicy jakby przeszedł obok mnie. Bardzo się zmienił, na pewno to za sprawą szkoły, do której chodził. Eric dowiedział się również, że chodził do szkoły wojskowej, był podobno najlepszy. Ciekawiło mnie jaki mieli tam poziom, skoro taki wieśniak był najlepszy… No ale mniejsza z tym, zmienił się i to na gorsze. Wolałem go w tamtej wersji, kiedy był nam podporządkowany i nie wyrażał otwarcie swojego zdania. Byliśmy ponad nim, zawsze tak było, jest i będzie. Oczywiście jeśli dupek nie skończy w pierdlu za ciężkie pobicie i uprowadzenie. Wtedy to już ktoś inny się nim zajmie.

- Jak śmiałeś zrobić coś takiego mojej dziewczynie, do jasnej cholery?! – krzyknąłem i wymierzyłem mu solidnego sierpowego, siedziałem na nim okrakiem i okładałem pięściami jego zarozumiałą mordę.

- Normalnie, ty z pewnością zrobiłbyś wiele innych, gorszych rzeczy – zadrwił – jesteś przecież nieustraszony, niezniszczalny Zayn Ninja Malik! Nikt ani nic ci nie zaszkodzi!

- Ty skurwielu – znów uderzenie – to co zrobiłeś… W dodatku dziewczynie! Gdyby to był facet, to bym się nie wtrącał ale cholera jasna! Pobiłeś i porwałeś Bogu ducha winną dziewczynę!

- Wiesz co Zayn? Powiem ci coś. Kiedy tylko wyniosłem się ze szkoły, oczywiście przez was, postanowiłem coś – spojrzał na mnie unosząc brwi do góry – postanowiłem, że nie spocznę, póki nie dostanę w swoje ręce ciebie albo kogoś z twoich bliskich. Byłem naprawdę blisko ciebie Zayn, byłem niewidzialny. Zresztą, ty i banda twoich kutasów z tamtych czasów widzieliście mnie tylko wtedy, gdy chcieliście się popisać albo zabawić w prześladowców. Czekałem, mam cierpliwość. Moja siostra nawet zakręciła się wokół twoich nowych przyjaciół i szybko zdobyła ich zaufanie, nieprawdaż Lucy? – rzucił ukradkowe spojrzenie w bok, ja również spojrzałem na dziewczynę i to był błąd.

Poczułem jego pięść na mojej twarzy, przeturlał się i teraz to on siedział na mnie okrakiem. Unieruchomił mnie i kilka razy uderzył mnie w twarz. Usłyszałem kroki, okazało się, że Lucy w końcu oprzytomniała i podeszła do Diany. Nie mogłem tego zobaczyć, bo ten pojebaniec na mnie siedział. Chciałem go zepchnąć ale on najwyraźniej postanowił dokończyć swoją wzruszającą historię…

- Po tym jak Lucy zaczęła się kręcić koło Diany, Kath i Jess wszystko było już dobre dla mnie. Teraz na imprezie moja mądra siostrzyczka wcieliła swój malutki plan w życie, wykorzystała sytuację i tak oto doprowadziła mnie do Diany, która jest osobą, na której zależy ci najbardziej. Zgadza się? Nie musisz potwierdzać. Miałem ją już na oku od dawna, pisałem jej słodkie sms’y na dzień dobry, dobranoc i w każdej niespodziewanej sytuacji. Zastraszyłem ją, tak jak to ty kiedyś robiłeś ze mną, pamiętasz?

- Dość tego pierdolenia – usłyszałem krzyk Erica, który wyczołgał się spod ciała Mike’a, którego zapewne unieruchomił bardzo skutecznie – blondyna dzwoni po karetkę a ty cwelu…

Uderzył go szklaną butelką w tył głowy, Robin opadł na mnie bezwładny, Eric pomógł mi wstać. Oboje podbiegliśmy do Lucy i Diany… To był najgorszy widok w moim życiu, próbowałem powiedzieć coś sensownego, ale niestety. Diana zemdlała, potem była już tylko policja, pogotowie, szpital i mnóstwo zamieszania.



Teraz siedziałem w kuchni u Erica… Nic nie mówiliśmy, opatrywaliśmy swoje rany, bo na pogotowiu zajęli się Dianą. Kiedy mnie wyrzuciła, poczułem się okropnie. Opadły ze mnie resztki jakichkolwiek sił i w ogóle. Dobrze, że był ze mną przyjaciel, bo w tamtej chwili nie chciałem przebywać z nikim innym. Wiedziałbym jakby mnie potraktowali. Musiałem im się ze wszystkiego wytłumaczyć, chociaż pewnie nie będą chcieli mnie słuchać.

- Przestań się mazać w końcu Malik! – szturchnął mnie w ramię kumpel i podał mi butelkę piwa.

- Czy ty myślisz, że piwo uleczy wszystkie moje rany? – zapytałem i zmarszczyłem brwi.

- Czyli potrzeba ci czegoś mocniejszego – stwierdził, podniósł mnie z krzesła, rzucił mi kurtkę i po chwili byliśmy już w drodze do naszego ulubionego baru.

- Ty to jednak dobrze mnie znasz, bracie – klepnąłem go w ramię i zaśmiałem się wchodząc do klubu.

Od razu podeszliśmy do baru, zamówiliśmy kilka kolejek a kiedy alkohol zaczął przyjemnie palić moje gardło nadszedł czas na tańce. Diana nauczyła mnie tańczyć i teraz chciałem sprawdzić, czy się do tego nadaje. Skinąłem Ericowi głową, że idę na parkiet. Ten natomiast machnął jedynie ręką bo stawiał drinka jakiejś dziewczynie. Kiedy spojrzałem ostatni raz na jej twarz, rozpoznałem tą dziewczynę ze szkoły… jeju, jak ona się nazywała? Jessica! No cóż, każda potwora znajdzie swojego amatora. Po dziesięciu minutach byłem już trochę wyczerpany tańcem na środku sali i musiałem naładować akumulatory. Wróciłem do baru, gdzie zastałem niespodziewaną sytuację – Eric całujący się z Jess. Zagwizdałem i zaśmiałem się.

- Że ty nigdy nie miałeś laski, stary – nalałem sobie wódki, lejąc przy okazji po blacie, no ale co z tego – najwyższa pora. Powinieneś jednak celować w wyższą ligę – powiedziałem szeptem i wybuchnąłem śmiechem.

- Bardzo śmieszne Malik, ciekawe co powiesz na to – nie wiedziałem o co mu chodzi, kiedy podniósł rękę i pokazał za mnie odwróciłem się i stanąłem znów jak wryty.

- Mamy do pogadania stary – głos Liama był bardzo poważny, aż włoski na karku stanęły mi dęba – nie próbuj nawet uciekać.

Stał w towarzystwie Harrego i Nialla. Cieszyłem się z tego, że nie ma z nimi Louisa, on na pewno by mnie rozszarpał. Rzuciłem Ericowi błagające spojrzenie, ale on podniósł tylko ręce do góry w geście poddania, złapał Jessicę za rękę i straciłem ich z oczu na parkiecie.

- Dupek – westchnąłem, wziąłem kurtkę –  załatwmy to z klasą panowie.

****

Diana:
Było tak biało, tak czysto, że aż tym wszystkim chciało mi się rzygać. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, kiedy rodzice poszli odpocząć do domu. Poważna rozmowa z nimi dała mi nadzieję na lepsze życie, proponowali mi nawet przeprowadzkę. Ale musiałam się zmierzyć z rzeczywistością, musiałam się z nią zmierzyć tutaj. Pożegnać się z Zaynem, którego też bezpodstawnie oskarżyłam. Mogłam poczekać, nie wychodzić tak szybko z tej imprezy. Dać mu się wytłumaczyć, ale wolałam sama iść w nocy do domu! W dodatku wiedząc, że ktoś mnie śledzi, obserwuje. Po tej sytuacji czułam się jakby to wszystko było moją winą. Całe zamieszanie z Zaynem, przeze mnie wpadł w kłopoty a nie ja przez niego. On chciał się tylko zmienić a ja chciałam być jaka? Chciałam być dzielna, niezależna. Odwaga? Dla mnie? Też mi coś, bałam się cholernych pająków w kącie ściany a co dopiero takiej sytuacji. Żałowałam, że zrobiłam z siebie straszną idiotkę. Powinnam była zachować trzeźwy rozum dziennikarski. A może minęłam się z powołaniem? Może powinnam zostać tchórzem i uciekać, kiedy tylko pojawi się jakiś problem. Jak to się mówi – uciekać tam, gdzie pieprz rośnie. A pieprz rośnie w? Indiach? Jestem słaba z geografii. Czemu myślę teraz o pieprzu! Jestem tak beznadziejna, że chyba nie ma gorszej osoby na świecie. Nie zdążyłam przemyśleć do końca zaistniałej sytuacji, która już minęła. Rozległo się pukanie do drzwi, po chwili uchyliły się i do środka zajrzał Louis.

Był strasznie blady, miał podpuchnięte oczy i trząsł się jak osika. Spojrzałam na niego pytająco a ten tylko wzruszył ramionami i poczłapał w stronę mojego łóżka.

- Jak się czujesz? – zapytał rutynowo, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

- Co się stało LouLou? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i zbliżyłam się do niego.

- Harry mnie rzucił… przez sms’a – jęknął żałośnie i znów zalał się łzami.

Tego to już było za wiele, gorzej być nie mogło! Co się tu do cholery dzieje to ja nie mam pojęcia!

- Kochanie, jest nas dwóch – westchnęłam i przytuliłam chłopaka do siebie – tylko, że to ja jestem najbardziej beznadziejnie czującą się osobą na tym świecie.

Louis spojrzał na mnie i otarł łzy z twarzy. Bolało mnie to, że jest w takim stanie. Mój przyjaciel nie mógł cierpieć. Ta sytuacja była okropna, w dodatku w takim momencie? Jak Harry mógł tak się zachować, przecież dobrze wiedział o wszystkim… Nie rozumiałam.

- Pokaż mi tego sms’a i proszę, nie płacz już więcej bo i ja się rozpłaczę – uśmiechnęłam się lekko – to nie ja jestem tu od pocieszania Loui!

Wyciągnął leniwie telefon, wzięłam go do ręki i szybko odnalazłam wiadomość. Na usta cisnęły mi się wszystkie przekleństwa, ale w miarę szybko zorientowałam się, że coś tu śmierdzi. I tym czymś nie byłam ja ani Louis.

- Czy jesteś pewny, że to Harry napisał wiadomość? – zapytałam podejrzliwie, zachowując (o, ironio!) zdrowy rozsądek – przecież nigdy nie podpisywał się… Musiało się coś stać. Wiesz co Louis?

- Sam nie wiem… - zaczął dukać ale szybko położyłam mu palec na ustach.

- Jedź do niego teraz, zobacz, czy wszystko jest dobrze. Zadzwoń do mnie od razu jak dowiesz się, o co tutaj chodzi. Dobrze? – przytuliłam go ostatni raz.

- Masz rację, jeszcze jest nadzieja – szepnął i już go nie było.

Opadłam z powrotem na niewygodne już poduszki, przymknęłam oczy i westchnęłam. Dłonie automatycznie powędrowały na brzuch, który nie był już wypukły. Przy mocniejszym dotyku bolał mnie, ale dało się to znieść. Lekarze wychodzili z założenia, że muszę tu zostać przynajmniej tydzień, muszą zrobić wszystkie konieczne badania i przejść przez szereg spotkać z panią psycholog. Przecież nie byłam wariatką, prawda?

****

Harry:
Miałem wychodzić do szpitala, kiedy do mieszkania zapukał Lucas. Zacisnąłem usta w linię i wpuściłem go do środka, bo chciał o czymś koniecznie porozmawiać. Myjąc kubek niechcący wylałem na siebie wodę, wkurzony przeprosiłem go i poszedłem szybko zmienić koszulkę. Po moim powrocie nic się nie zmieniło, dalej siedział w kuchni i pił wodę.

- No więc? – zapytałem zniecierpliwiony.

- Chciałem po prostu z tobą porozmawiać i nadrobić ostatnie lata, kiedy mnie nie było – zrobił słodkie oczy i uśmiechnął się do mnie.

- Możesz już iść? – zapytałem znów przez zaciśnięte zęby, zdenerwował mnie, a ja nie potrafiłem długo panować nad swoimi emocjami.

- Ale skąd te nerwy Haroldzie? – zbliżył się do mnie a ja szybko odskoczyłem, jakby jego dotyk parzył.

- Nie nazywaj mnie tak – syknąłem i wstałem z krzesła.

Nie przewidziałem jego ruchu, wstał tak nagle, że zaskoczyłby nawet najbardziej spostrzegawczego człowieka na świecie. Przewrócił krzesło i przygwoździł mnie do ściany całym ciałem. Poczułem się jak zamknięty w klatce, nie chciałem tu być i ze wszystkich sił starałem się wydostać spod jego uścisku.

- Nie bądź dla mnie taki niedostępny, widzę jak na mnie patrzysz – szepnął blisko moich ust i nim zdążyłem krzyknąć przycisnął je do moich ust.

To nie był Louis! Błagałem w myślach by to wszystko się skończyło. Nie chciałem zostać przez niego znów wykorzystany. Po moich policzkach ciekły łzy, ale on jakby tego nie zauważał. Zawsze miał nade mną przewagę, ja byłem tylko marnym popychadłem. Z całych sił uderzałem w jego ramiona, ciągnąłem za włosy i robiłem wszystko, by się odwalił. Jednak chyba uznał to za zachętę, bo naparł na mnie jeszcze bardziej a mi aż cofnęło się jedzenie, kiedy poczułem na udzie jego erekcję. Chciałem go znów odepchnąć, ale był serio silniejszy. Rozkleiłem się całkowicie, waliłem rękami w ścianę i w jego ciało.

- I kto tu jest odskocznią? – zabrzmiał mi gdzieś z boku głos Louisa.

Lucas od razu się ode mnie odsunął, jakby właśnie czekał na chwilę, w której Lou wejdzie do kuchni.

- O co chodzi kochanie, o czym ty mówisz? – zapytałem zachrypniętym głosem, ledwo panując nad kolejnym wybuchem płaczu.


- Już o nic, zapomnij – szepnął, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania trzaskając głośno drzwiami. 

****

Hej kochani, znów Was przepraszam! 
Nie mogłam się wyrobić, zmieniałam ten rozdział tysiąc razy ale w końcu wyszedł.
Jest dużo zamieszania... na koniec.
Jeszcze został ostatni rozdział :) 
Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za te wszystkie kłótnie!
Obiecuję, że następne opowiadanie się Wam spodoba xx
Do następnego rozdziału! 
Kocham Was !

Ola - @MalikMyLovee ♥